Świat bez przebarwień
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl

  

  

  

  

  



 


   

rzecz-o-mnie.blog.pl
RZECZ O MNIE


Mateusz Skrzyński, uczeń klasy średniej, ze średnią średnią. Jego życiowym celem jest przespanie 24 godzin bez najmniejszej przerwy - jak dotąd nie udało mu się przekroczyć magicznej liczby 15. Hobby autora - pisanie dwuznacznych wierszyków (budzących zgorszenie wśród płci pięknej), spełnia funkcję katharsis, któremu oddaje się późnymi wieczorami pragnąc dorównać w tym samemu Fredrze. Niestety nie osiągnął jeszcze równego mu poziomu zgorszenia, nad czym niezmiernie ubolewa. Nie lubi: długich spotkań, ostrego światła i pieczonego kurczaka. Od czterech miesięcy prowadzi blog rzecz-o-mnie.blog.pl


SHE MAKES ME

Siedziała przy stoliku splecionym z wikliny. Długie czarne włosy, czarne oczy, usta jak rana po nożu tuż przed momentem, w którym zalewa się krwią, czysto purpurowe, tak piękne i niebezpieczne. Ubrana w obcisłe czarne spodnie, drażniące oko zielone tenisówki oraz sweter z nienaturalnie długimi rękawami, rozciągnięty z przenoszenia. Sama, zagubiona jakby w uścisku wielkiego olbrzyma, choć otaczało ją tylko zgęstniałe od słońca powietrze. Miała w sobie to, co mają te zdjęcia kobiet z oczami "proszę przytul mnie" wtrącających widza w stan melancholii. Tak prosto było do niej podejść, a ona powoli otworzyła się, oplotła mi ręce i w pół, przykleiła do kręgosłupa mniej więcej w tym miejscu, gdzie oderwać było najtrudniej. Serce.
Kurewska chęć zajrzenia do wewnątrz, sprawdzenia, czy oby na pewno nie ma tam czegoś więcej prócz dwóch komór i przelewającej się w nich krwi. Szukałem tam, później popłynąłem arterią przez układ zamknięty oraz otwarty, aż znalazłem się w jej całym ciele. Rozpierająca radość, była moja, kochałem jak potrafiłem, naiwnie trochę, jak syn ojca-policjanta, który musiał zostać w pracy, by łapać przestępców - ze zrozumieniem - że "dziś, dziecko, nie pójdziemy do kina".
To co mnie trzymało, to smutek. Patrzyłem na nią z daleka, a ona była taka kobieca. Poruszała się w rytm wolnego pustoszącego wszystko tańca, tak zgrabnie i przewrotnie pozostawiając czerń nawet na drzewach w parku. W tym było coś niewinnie erotycznego, niby w kobiecie, która śpi nago przykryta tylko cieniutkim prześcieradłem z jedwabiu. Nie odrywałem od niej oczu. Chciałem być, za każdym razem, gdy płakała, mówić, że kocham, że dobrze.
Jednak na moich oczach polała się krew, tuż spod długiego, brązowego rękawa. Opłynęła palce kapiąc na miękką dywano-wykładzinę. Wtedy właśnie przybiła mnie do siebie żyletką, mały ludzki koszmar z czerwonymi oczami. Cięła się padając pół przytomnie w moje ramiona, a ja stałem skostniały. Krew jak miód stygła na dłoniach czternastoletniego chłopaka. Jeszcze kilka dni wcześniej łapałem Boga za nogi, a teraz ona spalała nas niczym drwa w palenisku. Sześć miesięcy w domu wariatów.

Odszedłem nawet się nie żegnając. Przed tym zadzwoniłem jeszcze do jej matki, by podać numery telefonów do kilku przychodni. Nie wiem, czy zrozumiała, nie wiem też czy A. żyje, bo przysięgała mi, że się zabije, gdy odejdę. Naprawdę nie chciałem odchodzić, z perspektywy czasu jaki upłynął mogę stwierdzić - stchórzyłem. Bądź co bądź do dziś nie wiem, dlaczego tak bardzo cierpiała. Tak paląca niechęć do świata nie mogła być jedynie wynikiem depresji czy załamania nerwowego. Żyła w swoim azylu i nie pozwoliła nikomu nawet stanąć na granicy otaczającej to wszystko, ten aksamitno-czarny ból.
Ona miała w sobie coś, czego wtedy nie mogłem zrozumieć, może tnąc się po raz kolejny ponaglała mnie do tego bym zrozumiał? Czasami śni mi się, taka samotna, gdzieś daleko z rozpostartymi ramionami. Chyba o tak trudnej, pierwszej miłości, nie da się zapomnieć.
Mimo to jestem Ci wdzięczny A., to Ty pokazałaś mi, czym jest ta degeneratka, miłość. Dzięki Tobie nie mam kompleksów, pchałaś mnie do przodu jak pięciolatka, który boi się wejść do gabinetu dentysty, przy czym zawsze trzymałaś rękę na moim ramieniu.
Dorosłem wciśnięty między palec serdeczny a środkowy kruchych dłoni o eterycznym dotyku.
Nie żałuję. Tyle.
2006-01-14


BRAT JERYCHO

Stoję na dworcu. Jedna noga, zgięta, oparta o murek, ręce w kieszeniach kurtki, głowa do tyłu, oczy zamknięte. Wiatr łamie się i gnie tłukąc po twarzy, jak wyrzut sumienia. Trzepot skrzydeł. Starszy pan o szalonych oczach dokarmia gołębie.
Tomaszów Lubelski - miasto niby "Kryminalnaja Rasija", co trzeci samochód na ukraińskich rejestracjach. Ma swoją ulicę miłości i dziesiątki pań z papierosami w poprzecieranych reklamówkach, a w nocy prócz prostytutek wataha punków na auli w parku. Miejsce, w którym nie ma kultury, nie ma ornamentów w kupidynki sikające na przechodniów gdzieś z okolic drugiego piętra.
Kupa szarego gówna z napisem: "oto definicja słowa degeneracja".
Tutaj wyłazi z ciebie wszystko, co zwierzęce, umorusane po uszy we krwi i fekaliach. Lubię tu być. Lubię tu być w nocy. Obserwować pękające błony, rodzącego się, taniego erotyzmu. Na każdym zakręcie zaropiałe rany. Miasto żyje, choruje na trąd.
Przebijam się przez wszystko, chłonę, zamieram w bezruchu. Tysiące dłoni, machają, krzyczą, pieszczą, drapią. Do dłoni przytwierdzono ciała, do ciał wijące włosy. Oplatają szyje, snują się jak ciemność po klatce schodowej. Ktoś krzyczy coś po ukraińsku. Twardy kobiecy głos, bez głębi, wyrazu. Agresja.
Stoję w środku. Nogi w lekkim rozkroku, dłonie w kieszeniach, oczy wpatrzone w byle co, byle gdzie. Nie boję się. Za duży jestem, za pewnie się ruszam. Zwierzęta patrzą, analizują. Nikt nie gryzie. Nie przeszkadzam przecież.
Czy ja mam w sobie to, co mają oni? Zdziczenie przytwierdzone do każdej tkanki, wszystkich mięśni, które podnosi poziom adrenaliny na widok ludzkiej krwi. Czy chciałbym upuścić jej więcej, gwałcić i mordować?
Często wyłażą ze mnie rzeczy, które są jakby robaki w mięsie - wynik rozkładu pod wpływem czynników z zewnątrz. I gdy tak ten robaczek zaczyna wić się coraz śmielej, zgniatam go dziesięcioma przykazaniami, normami społecznymi oraz tym, co wpoili mi rodzice, ale może kiedyś poczuję potrzebę upadku bez względu na wychowanie.
Poczuję w ustach smak krwi.
Może twojej krwi?
2006-02-01


3.34

Trzecia trzydzieści cztery. W pokoju duszno, a światło z zewnątrz przepala się na kremowej firance. Uliczna latarnia dziś świeci, a świeci rzadko. Rzecz materialna, o zbuntowanej duszy, zapala się, gdy ma ochotę albo dlatego, iż od czasu do czasu wypada rozjaśnić przydzielony kawałek ulicy. W ustach mam ten okropny smak snu, coś jakby garść miedziaków miedzy zębami. Cienie brzozy kołyszą się na podłodze, na której spoczywa czerwony odkurzacz wpatrzony w lustro. Siadam na łóżku i mam ochotę zapalić, tylko, że jest mały problem, ja przecież nie palę. Pewnie ten odruch pozostał mi po tych tanich filmach klasy B, z bohaterami przegrzanymi od wspomnień, wtedy śnią im się koszmary i wtedy palą. Niemiło jest tak o trzeciej trzydzieści cztery, gdy rozbudzasz wspomnienia o niczym, o samotności w niewielkim mieście, a wszystko wokół nie przynosi ulgi, nie kojarzy się z niczym przyjemnym. Przedmioty są takie stare, poprzecierane jak zdjęcia znalezione na strychu z ludźmi niby duchy filmów retro. Tarmosi cię ta świadomość o niespójności formy rzeczywistej z wymyśloną. Pół twojego świata powstało w komórkach organizmu na skutek mikroskopijnych wyładowań elektrycznych. Marzysz, śnisz i śnisz, że marzysz. Przedzierasz się przez kolejne okopy niczym amerykański żołnierz, cały w błocie, cały w sile. Masz na twarzy determinację, która rzeźbi rysy twarzy; gdy wrócisz nawet własne dziecko cię nie pozna. Brniesz tak, napotykasz ludzi-charaktery, gniotąc ich jak opadłe gruszki niby ogrodnik w sadzie - zupełnie nieświadomie, aż w jednym z okopów o mało nie stratowałeś wietnamskiej dziewczynki. Wtula się w jedną z ociosanych ścian chroniącego was padołu. Wtedy do głowy przychodzi ci myśl, dokąd biegniesz? Ta wyspa pokręconych tkanek nie ma końca, niby tylko trzy kilo, ale tu nie istnieje przestrzeń, nie ma metrów i kilometrów, galaktyk nie ma. Co będzie, gdy się zgubisz, zostaniesz sam? Pierwsza impreza, pierwszy seks, pierwszy sukces - fikcja. Twoje ciało leży wtedy wpatrzone w sufit, umierasz od skurczów w żołądku. Lód na czubkach palców.
Wewnętrzna śmierć.
Nie lubię budzić się w nocy.
2006-01-15






                                                                  





 
 
©2006 WYDAWNICTWO HOLYGRAM