Świat w naszych oczach
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl



 



ROZMOWY PRZY KAWIE:
MAREK KAMIŃSKI
ŻYCIE NA INNEJ PLANECIE


Rozmawia: Agnieszka Suska

Jako jedyny na świecie zdobył oba bieguny Ziemi w przeciągu jednego roku. Prowadzi fundację, pisze książki, jest założycielem firmy Gama San sprzedającej urządzenia sanitarne, dzięki której może finansować swoje wyprawy. Obecnie planuje z żoną podróż dookoła świata, w którą chcą zabrać ze sobą roczną córeczkę, Polę. Najsłynniejszy polski polarnik opowiada o swoich wyprawach

Agnieszka Suska: Pamięta pan swoją pierwszą wyprawę?

Marek Kamiński: Pierwsza wyprawa... Pamiętam, że jak byłem mały, dużo chodziłem po okolicy, gdzie mieszkałem. Pamiętam też, że kiedy miałem 8 lat, pojechałem sam z Gdańska do rodziny do Łodzi. Pierwszą poważniejszą wyprawę odbyłem w wieku 14 lat - popłynąłem statkiem do Danii, a jak miałem 15 lat, to również sam, popłynąłem statkiem do Afryki, do Maroka. Przeżyłem wówczas niesamowity sztorm na Biskajach. Odbywały się tam wtedy regaty i wiele jachtów zatonęło. Tak więc warunki były ciężkie, ale mimo wszystko i tak była to fascynująca wyprawa.

AS: W pana życiorysie przeważają wyprawy polarne. Dlaczego biel śniegu przyciąga bardziej niż zieleń tropików?

MK: Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę polskich wypraw polarnych w stosunku do liczby wypraw w tropiki, to tych ostatnich było zdecydowanie więcej. Mnie, natomiast zawsze pociągały te ścieżki, które były mniej uczęszczane, problemy, którymi zajmowało się mniej ludzi. Wyprawa w rejony polarne stawia przed człowiekiem wiele problemów, z którymi trzeba się zmierzyć. Podstawowym problemem jest przeżycie. W styczniu w Polsce było -20 stopni i to już była klęska żywiołowa. Na jednej z moich wypraw przez pierwszy miesiąc było -60 stopni, a ja spałem w namiocie.

AS: Co czuje człowiek w takiej temperaturze?

MK: Czuje, jakby był na innej planecie. Wszystko jest inne. Każdy ruch musi być zaplanowany, ponieważ każdy niewłaściwy ruch może grozić odmrożeniem. Tak, to jest rzeczywiście jak życie na innej planecie - jest się cały czas w kombinezonie. Nagle zaczynasz rozumieć, że dzięki wiedzy i tym paru szmatkom, które masz, jesteś w stanie przetrwać. Życie tam jest całkiem inne, ale to właśnie jest piękne.

AS: Co jest ekscytującego w takich ekstremalnych wyprawach?

MK: Nie wiem, czy jest coś ekscytującego. Nie wiem też, czy człowiek w ogóle powinien szukać w życiu rzeczy ekscytujących. Ważne, żeby były interesujące. Być może ekscytujące są takie momenty, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że potrafi dać sobie radę, że jest w stanie przeżyć, mimo tego iż wydaje się, że taki biegun północny nie jest możliwy do osiągnięcia z wielu powodów. Jednak siła woli jest w stanie pokonać wszelkie fizyczne trudności i to jest właśnie fascynujące. Dużo zależy od tego, co człowiek myśli. Można wiele zrozumieć podczas takiej wyprawy.

AS: Ile czasu zajmuje rzetelne przygotowanie do wyprawy?

MK: Czasem nawet parę lat. Pamiętam, że na wyprawę na biegun północny przygotowywaliśmy się z Wojtkiem Moskalem przez prawie pięć lat.

AS: I na czym to polega?

MK: Przede wszystkim trzeba zdobywać doświadczenie. W tym celu przeszliśmy przez Grenlandię. To było bardzo duże wyzwanie, bo na Oceanie Arktycznym bardzo łatwo jest zginąć, bardzo łatwo jest zamarznąć. Warunki są naprawdę skrajne. To nie jest tak, że gdzieś zadzwonimy i zaraz przyjedzie pomoc. Mogliśmy liczyć tylko i wyłącznie na siebie.

AS: Jak się można zabezpieczyć przed zamarznięciem, przed utratą ciepła?

MK: To jest cały system, na który składa się doświadczenie, wiedza którą się posiada i oczywiście odpowiedni sprzęt. To nie jest tak, że sprzęt bez doświadczenia wystarczy, że nałożymy sobie kombinezon i będziemy zabezpieczeni. Musimy umieć odpowiednio posługiwać się tym sprzętem. Jeśli człowiek nie ma tej wiedzy, to nawet mając najlepszy sprzęt nie poradzi sobie.

AS: Czego w takim razie obawia się pan w czasie wyprawy najbardziej? Tego że sprzęt zawiedzie, organizacja, współtowarzysze, czy może własnej słabości?

MK: Najbardziej błędów w przygotowaniu, tego że czegoś nie wziąłem pod uwagę: zarówno w przypadku treningu, jak i w kwestii sprzętu. Podczas wyprawy na szczęście nie zdarzył mi się taki błąd. Ale raz podczas prób okazało się, że spędziłem za mało czasu na ćwiczeniach ze spadochronem i przez to miałem wypadek. Tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów.

AS: Czy zaawansowana technologia, profesjonalny sprzęt łagodzą ekstremalność warunków, czy tak naprawdę to ludzie są najważniejsi?

MK: Najważniejsi są oczywiście ludzie, aczkolwiek sprzęt także jest ważny. Ważniejsi są jednak ludzie niż sprzęt.

AS: Słyszałam o takiej zasadzie, że jeśli w trakcie wyprawy jedna osoba zasłabnie to druga ją zostawia - czy tak faktycznie jest?

MK: Z tego co wiem, nie ma żadnych zasad. Każdy przypadek jest indywidualny. Ludzie rzeczywiście zostawiają drugiego człowieka, gdy nie są w stanie mu pomóc. Była taka słynna wyprawa..., tragedia na Evereście w 1996 roku, kiedy stało się coś dokładnie odwrotnego. Rob Hall, nowozelandzki himalaista odmówił pozostawienia umierającego współtowarzysza. Został razem z nim i zamarzł. Zostawił żonę i dziecko, które było wtedy w drodze. Został, bo myślał, że być może sobie poradzą. Niestety obydwaj zamarzli. Tak więc nie ma żadnych zasad. Zasady ustalają ludzie. To od ludzi zależy, jak się zachowają.

AS: Czy zatem wyprawy ku krańcom świata nie są przede wszystkim podróżami w głąb siebie?
MK: Oczywiście, że tak. Tak naprawdę mamy do czynienia tylko z własnym wnętrzem, a podróże są jedynie atrybutem zewnętrznym naszego życia.

AS: Czy podróży w głąb siebie nie można odbywać pozostając w domu?

MK: Prawdopodobnie można. Myślę, że każdy musi znaleźć swoją własną drogę. Emmanuel Kant przez całe życie nie ruszał się z Królewca, a jego życie było przecież niesamowitą wyprawą.

AS: Czy podróże kształcą tylko wykształconych?

MK: Trudno powiedzieć. Wykształcenie jest na pewno ważne. Ale, według mnie, bardziej liczy się wiedza, znajomość różnych problemów, to ile książek się przeczytało, pewne bogactwo wewnętrzne. Pozwala to widzieć rzeczywistość bardziej różnorodną. Żeby coś powiedzieć, musimy znać różne słowa. Gdybyśmy znali tylko dziesięć słów, to o pewnych rzeczach nie moglibyśmy mówić. Wiedza jest takim wewnętrznym językiem, który pozwala nam na lepszy odbiór rzeczywistości.

AS: Miewa pan chwile zwątpienia w czasie wypraw, kiedy mówi pan sobie: nie, mam tego dość, nie idę dalej?

MK: Chwile zwątpienia na pewno się zdarzają, ale nie do tego stopnia, żeby powiedzieć "nie idę dalej". Zwątpienie jest rzeczą normalną. Często człowiek jest tak zmęczony, że ma zupełnie dosyć, ale jeśli ma jeszcze jakieś siły, to musi zrobić następny krok.

AS: Co jest największą niedogodnością samotnych wypraw polarnych? Brak ludzi?

MK: To nie jest aż tak istotne. Tutaj, w Warszawie, można cały czas przebywać wśród ludzi i czuć się bardzo samotnym. Ludzie potrafią denerwować samą swoją obecnością. W kontekście wypraw chodzi o związki z ludźmi. Nie jest wówczas ważne, że oni są tysiące kilometrów dalej, bo to jest przede wszystkim stan wewnętrzny. Brak ludzi nie, natomiast najtrudniejszy jest potworny wysiłek fizyczny, bardzo trudne, nieludzkie warunki.

AS: Podobno planuje pan wyprawę dookoła świata ze swoją córką? Jaki jest cel tej wyprawy, czy córka da radę?

MK: Tego jeszcze nie wiemy. Celem jest przełamanie pewnych barier, tego, że z dziećmi nie można podróżować, że dziecko jest końcem kariery, że lepiej nie mieć dzieci, bo to kłopot. Kiedy Pola miała dwa miesiące, byliśmy z nią w Danii, a potem kiedy miała trzy miesiące, to pojechaliśmy z nią do Turcji. Wszyscy łapali się za głowę, że podróżujemy z takim małym dzieckiem. Teraz tak samo mówią, że jak pojedziemy z dzieckiem dookoła świata, to mała nic nie będzie pamiętać, że powinniśmy siedzieć w domu. Na pewno są jakieś wyjątki od takiego myślenia, ale schemat niewątpliwie istnieje i dlatego trzeba go przełamać.

AS: Przygotowuje się pan specjalnie do tej wyprawy?

MK: Oczywiście, że tak. To wielka odpowiedzialność podróżować z dzieckiem. Konsultujemy się z lekarzami, staramy się przewidzieć, z jakimi niebezpiecznymi sytuacjami możemy spotkać się podczas takiej wyprawy.

AS: Zabrał pan ze sobą na wyprawę Jasia Melę, żeby mu pomóc, a co ta wyprawa dała panu?

MK: Jest takie jedno zdanie, które kiedyś przeczytałem. Kurt Vonnegut zapytał swojego syna, o co w tym życiu chodzi. I on odpowiedział mu następująco: tato, my jesteśmy tutaj po to, żeby pomagać sobie nawzajem, przebrnąć przez to wszystko, cokolwiek by to było. To zdanie jest w zasadzie oczywiste, ale dzięki tej wyprawie z Jaśkiem rozumiem to zdanie w całej jego głębi.

AS: Czyli była to też pewnego rodzaju nauka dla pana?

MK: Nigdy nie jest tak, że starszy i doświadczony nie potrzebuje pomocy młodszego. Podobnie jest z naszą córką. Rozmawiałem ze znajomym antropologiem i on stwierdził, że, tak naprawdę, to na tej wyprawie dookoła świata mała będzie naszym przewodnikiem. Niby z żoną jesteśmy dorośli, jestem znanym doświadczonym polarnikiem, żona też brała udział w wielu wyprawach, a małe dziecko, które ma dopiero rok, będzie naszym przewodnikiem. W istocie to od niej będzie wszystko zależało, to my będziemy musieli za nią podążać, a nie ona za nami.

AS: Czy będzie pan chciał wydać książkę, która będzie relacją z tej wyprawy?

MK: Najpierw muszę odbyć wyprawę. A dopiero po wyprawie będę się martwić o książkę.

AS: A coś nowego pan teraz pisze?

MK: Teraz będę pisać książkę o ojcostwie. Właśnie byłem w wydawnictwie, gdzie mnie namawiano, żebym napisał o Poli. Podobno jest dużo książek o macierzyństwie, a nie ma książek o ojcostwie. Z jednej strony myślę, że jest wielu ojców, którzy mają większe doświadczenie niż ja, ale z drugiej może warto zrobić to dla Poli. Za dwadzieścia lat zobaczy, że taka książka została napisana specjalnie dla niej.

AS: Chciałby Pan, żeby córka poszła w pana ślady?

MK: Chciałbym, żeby przede wszystkim córka była sobą. Na razie nie wiem, dokąd wiedzie jej droga, jej przeznaczenie. To jest strasznie nieludzkie, kiedy rodzice chcą, żeby dzieci były ich kopiami. Ja bym chciał żeby Pola była sobą.

AS: Zapytam jeszcze o "Marek Kamiński Fundation", która propaguje, między innymi, polarystykę. Czy nie obawia się Pan, że wzmożone zainteresowanie rejonami podbiegunowymi jest zagrożeniem ekologicznym dla tych obszarów? Wystarczy wspomnieć o tonach śmieci zostawianych przez himalaistów na stokach gór, które zdobywają.

MK: Nie wiem jak himalaiści, ale ja swoje śmieci noszę ze sobą. One wszystkie powracają do cywilizacji. Myślę, że mimo wszystko, polarystyka nie jest jednak bezmyślną turystyką. Tu chodzi o poznawanie innej rzeczywistości, o szacunek do przyrody, a nie jej eksploatację - nawet sprzątanie, jeżeli trzeba. W ten sposób właśnie pojmuję polarystykę. Natomiast, jeśli chodzi o fundację, to polarystyka stanowi tak naprawdę margines jej działania. Najważniejszą rzeczą, jaką udało nam się dokonać, to zebranie ponad 700 tys. zł na protezy dla niepełnosprawnych osób. Dzięki temu 65 osobom zmieniliśmy życie. Oprócz tego organizujemy obóz dla dzieci niepełnosprawnych. Nazywa się on "Szkołą przekraczania granic". Ostatnio przekazaliśmy ponad 1,5 tys. darów: śpiworów, namiotów, koców dla mieszkańców Pakistanu dotkniętego trzęsieniem ziemi. Nie zajmujemy się polarystyką na co dzień, lecz przyziemnymi sprawami, ale niosą one pomoc tym ludziom, którzy jej potrzebują.

AS: Jakie jest pana największe marzenie?

MK: Żeby mieć dalej marzenia.

AS: A czy większość albo niektóre z nich, udało się panu spełnić?

MK: Pewne rzeczy się spełniają i trzeba iść dalej. Tak naprawdę, to dopóki trwa życie trzeba iść dalej.


Rozmawiała Agnieszka Suska
Zdjęcia: Filip Klimaszewski
Rozmowa i sesja zdjęciowa odbyły się w Café NESCAFÉ ul. Nowy Świat 19, Warszawa











 
©2006 WYDAWNICTWO HOLYGRAM