Świat w naszych oczach
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl



 


   
NA FALI:
MARIA SADOWSKA
MAM SWOJĄ BAJKĘ


Rozmawia: Aneta Ostaszewska

"Czasem myślę, że fajnie byłoby mieć taki pomost między głową a komputerem, żeby pomysły od razu stawały się gotowymi piosenkami."- Maria Sadowska o pracy nad płytą "Tribute to Komeda"
Mała Marysia śpiewa od wczesnego dzieciństwa. W wieku 14 lat wydała swoją pierwszą płytę. Dorosła Maria sprawdza swoje umiejętności muzyczne działając na scenie klubowej. Twierdzi także, że swój głos wykorzystuje jako jeden z wielu instrumentów. Jej najnowsza płyta - "Tribute to Komeda" - pokazuje, że jest zarówno świetną wokalistką, jak i producentką. Tak dobrej płyty, która ma w sobie i żywioł, i melancholię można jej pozazdrościć!


Aneta Ostaszewska: Skąd pomysł ma Komedę?

Maria Sadowska: Oczywiście muzykę Krzysztofa Komedy znałam i słuchałam już wcześniej - mam kilka płyt. Szczególnym sentymentem darzyłam zawsze ścieżkę dźwiękową do filmu "Nóż w wodzie" i płytę "Astigmatic", czyli taki podstawowy zestaw. Nie znałam jednak Komedy blisko. Zresztą on jest ikoną, to kompozytor, wokół którego istnieje otoczka muzyka-legendy. Samej pewnie nie przyszłoby mi do głowy, aby porywać się na taki projekt. Jak zwykle zadziałał życiowy przypadek.

Opowiesz?

Zostałam zaproszona do udziału w projekcie "Spirit of Polish Jazz", który polegać miał na tym, że różni polscy wykonawcy mieli zinterpretować jeden z utworów Krzysztofa Komedy. Więc pomysł, żeby w ogóle dotknąć tej muzyki, i żeby się z nią zmierzyć wyszedł z zewnątrz, co dodało mi pewności i odwagi. Zadzwoniłam do pani Zofii Komedowej, przedstawiłam się. Ona kojarzyła mnie, widziała kiedyś teledysk do mojej piosenki "Tomaszów"... Mówiąc krótko: wiedziała co robię. Poprosiłam ją o udostępnienie większej ilości materiału. Miałam potrzebę, by zagłębić się w świat Komedy, posłuchać więcej, absolutnie nie korzystać z tego, co mam i znam.

I co?

Dostałam ogromny plik płyt, chyba 25 albumów. Wtedy wydawało mi się, że to niesamowity zbiór, dziś już wiem, że to tylko wycinek twórczości Komedy. Usiadłam w domu i przez dwa tygodnie nic nie robiłam, tylko słuchałam tych płyt. I pewnie zabrzmi to banalnie, ale to było dla mnie niczym objawienie: spotkałam się bowiem z Komedą, o którego istnieniu nie miałam pojęcia! Ileż i jak różnych rzeczy on napisał! Byłam i wciąż jestem pod wielkim wrażeniem tego talentu. Jego muzyka miała na mnie szalenie inspirujący wpływ.

Rozbudziła wyobraźnię?

Pomysł gonił za pomysłem. Kiedy zabrałam się do pracy, a miałam przygotować jeden utwór, okazało się, że mam już dwa gotowe, a pięć innych rozgrzebałam. Cały czas myślałam: o, i jeszcze tutaj zrobiłabym tak albo siak... jeszcze to i tamto.

To był już krok od decyzji o całej płycie?

Tak! Czułam, że bardzo chcę podjąć to wyzwanie, chcę tej przygody. Od tego momentu liczyły się już tylko dźwięki. Przestałam zastanawiać się, czy wypada, czy warto w ogóle robić taką płytę. Po prostu zaczęłam pracować. Trwało to półtora roku.

Dlaczego tak długo?

To była wymagająca, ciężka praca psychiczna, ale w nie mniejszym stopniu także fizyczna. Właściwie dopiero co wyszłam "z piwnicy". Płytę skończyłam w połowie maja, a premiera odbyła się już w czerwcu. Czasem myślę, że fajnie byłoby mieć taki pomost między głową a komputerem, żeby pomysły od razu stawały się gotowymi piosenkami. Ale niestety, tu trzeba wszystko po kolei. Nagrywanie, spotkania z muzykami, edycja, miks itd. - to zajmowało dużo czasu. Były takie momenty, kiedy mój świat ograniczał się do komputera i mikrofonu. Ta płyta kosztowała mnie dużo pracy wokalnej i aranżacyjnej, bo chciałam sama być producentem tego albumu.

Na czym właściwie polega bycie producentem?

Bycie producentem jest podobne do reżyserowania. W Polsce, szczerze mówiąc, jest mało producentów, o których można powiedzieć, że są z krwi i kości. Parę lat temu, podczas pobytu w Stanach miałam okazję poobserwować takich prawdziwych producentów, co to tak naprawdę nic nie robią, a jednocześnie odpowiadają za wszystko. Taki producent patrzy na to, co robią inni, czasem coś doradzi, skrytykuje, zorganizuje muzyków. Jego zadaniem jest właściwie inspirowanie innych.

A w Twoim przypadku bycie producentem też ograniczało się do inspirowania innych?

W moim przypadku bycie producentem polegało na tzw. pracy od podstaw - to ja zaprogramowałam bity, pocięłam sample, zagrałam, zaśpiewałam, robiłam aranżacje. Oczywiście, wiele osób mi pomagało - szczególnie mój wspaniały zespół MARJAZZ, który współtworzył ze mną część aranżacji. Jestem im za to wdzięczna, ale to ja musiałam czuwać nad całością, zresztą na własne życzenie. Uczestniczyłam w powstawaniu tego materiału od samego początku, byłam obecna na każdym etapie - aranżacji, nagrywania, miksowania itd. Ale ja to lubię! Uwielbiam być po tej drugiej stronie, czyli za konsoletą. Biorę całą odpowiedzialność na siebie. Zresztą, ja czuję się bardziej producentem niż piosenkarką. Wykorzystuje swój głos jako jeden z wielu instrumentów, które są mi potrzebne do tworzenia muzyki.

Ale Ty przecież śpiewasz!

Tak, ale nie chcę być "tylko" piosenkarką, do tego taką, której mówi się co i jak ma zaśpiewać. Mam swoją wizję, swoją bajkę i dużą potrzebę samorealizacji. Tak naprawdę po prostu jestem muzykiem. Samo śpiewanie - choć absolutnie kocham to robić - na pewno mi nie wystarcza, szczególnie podczas pracy w studiu. Co innego na koncertach, gdzie czuję się stuprocentową wokalistką i daję się ponieść scenicznym emocjom.

Samo śpiewanie wymagało zapewne dużo pracy?

Wokalnie największą pracę wykonałam w utworach a cappella. W pewnym sensie to była prawdziwa katorga i męka. Poprosiłam mojego kolegę, Jacka Piskorza, żeby ładnie rozpisał dźwięki. A on, profesjonalista, zabrał się do tego bardzo ambicjonalnie, pisał chyba dwa miesiące. W końcu przyniósł nuty i... załamałam się. To była partytura, która liczyła 12 stron! Było czarno od nut na papierze. Pytam go, czy nie zwariował, bo przecież ja w życiu nie zaśpiewam tego, co on przygotował.

Ale zaśpiewałaś?!

Wymagało to ode mnie wielkiej samodyscypliny. Zamknęłam się w domu, odcięłam zupełnie od świata. Teraz myślę, że przygotowywanie tych wokaliz było rodzajem medytacji. Zaczynałam od zupełnej ciszy, bez żadnego punktu odniesienia. Czytając nuty powolutku rodziły się kolejne głosy. Po nagraniu dwunastu dopiero narodził się utwór. Nagle zauważyłam, że przebywam w świecie wypełnionym abstrakcyjnymi dźwiękami, które razem tworzą całość. Zrobienie tych wokaliz to mój prywatny Mount Everest.

Żyłam w przekonaniu, że jesteś muzykiem klubowym. A tu rewelacyjnie śpiewasz tradycyjny jazz!

Śpiewam jazz od dawna. Gram z zespołem Jazz Łączy Pokolenia, do którego udało mi się zresztą namówić i zaprosić mojego tatę, Krzysztofa Sadowskiego. Często jest tak, że występujemy z różnymi muzykami, młodszymi i starszymi, staramy się zapraszać gości, którzy kochają jazz, bez względu na ich wiek. Przez ostatnie dwa, trzy lata daliśmy sporo koncertów, więc miałam okazję “potrenować” śpiewanie jazzu. I co ważniejsze, ja świetnie się czuję w takim repertuarze. Na “Tribute to Komeda” po raz pierwszy udało mi się wreszcie pokazać to, czego zdążyłam się do tej pory nauczyć.

Tradycyjny jazz, jak się okazuje, wcale nie należy do przeszłości.

Brzmi nowocześnie!

Ale jak to możliwe?

Bo muzyka to wolność. Również wolność od czasu. Ciągle są jakieś wolty, co chwilę wraca moda na stare brzmienia, wciąż próbujemy odczytywać na nowo to, co kiedyś już się zdarzyło. Myślę, że jest wiele osób, które podobnie jak ja mają w sobie pewien dualizm: z jednej strony tęsknotę za starymi stylami, ideałami, melancholią, nosimy w sobie sentyment do przeszłości, a z drugiej - żyjemy w świecie nowoczesnym. Wychowaliśmy się w wieku XX, ale żyjemy w technokratycznym XXI wieku. Ale ten współczesny świat nie jest taki najgorszy.

No, bo komputery?

Tak. Choćby fakt, że mogę zaśpiewać do akompaniamentu Komedy, który wykonywał utwór 30 lat temu, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie.

Na “Tribute to Komeda” stworzyłaś coś autorskiego.

Zdaję sobie sprawę, że taki “duet” może dziwnie wyglądać: ja i Komeda. To, co chciałam zrobić właściwie polega na odmitologizowaniu Komedy. To, czego w nim szukałam sprowadzało się do melodii. On był kapitalnym melodystą. Mistrzem prostej, urzekającej melodii, którą od razu chcesz zanucić czy nawet zagwizdać. To przecież sztuka stworzyć taką melodię, która nie byłaby trywialna. U Komedy odnalazłam melodie, które zawsze chciałam zaśpiewać. Muszę też przyznać, że dla mnie Komeda podczas pracy nad tą płytą był jednak punktem wyjścia - ważnym i inspirującym. Ta płyta to właściwie cytaty z Komedy, sample, inspiracje. Myślę, że nie byłoby sensu odtwarzać tego, czego on już dokonał. Jedynym rozwiązaniem było zrobić “Komedę” po swojemu. “Tribute to Komeda” jest opowieścią o mnie i moim świecie. To płyta niezwykle osobista - odzwierciedla nie tylko moje fascynacje muzyczne, ale i mój charakter.

A kiedy myślisz o “Tribute to Komeda”, to...?

To myślę o podróży. Takiej przez kolory, obrazy, nastroje, takiej w której czasem się tańczy i szaleje, czasem po prostu uśmiecha się samemu do siebie, a czasem w ciszy myśli o swoich sprawach.

Jako reżyserka przeżywasz muzykę na sposób plastyczny?

Zabawne, że jak zabierałam się za pracę nad tą płytą, w ogóle nie myślałam o związkach Komedy z filmem. Właściwie dopiero teraz dociera do mnie, że to wszystko tworzy pewną całość i można powiedzieć, że “Tribute to Komeda” brzmi “filmowo”. Zresztą ja uwielbiam bawić się w słuchowiska: różne szmery, odgłosy, gadki itd. Intuicyjnie sięgnęłam po kompozytora kojarzonego głównie z muzyką filmową.

Czy muzyka jest teraz Twoim priorytetem?

Zdecydowanie, ale nie zarzucam reżyserowania. Cały czas robię klipy, ostatnio pracowałam z Renatą Przemyk. Choć sama jestem zdziwiona tym faktem, ale udaje mi się jakimś cudem łączyć te dwie sfery mojego życia. Dwie miłości - muzykę i film. Chociaż... na swoją płytę nie zrobiłam sobie sama klipu, po raz pierwszy.

Z braku czasu, natchnienia?

Nie, po prostu chciałam, żeby ktoś spojrzał na mnie z dystansem. Nie mogę przecież wszystkiego robić sama... Z brakiem czasu u mnie sprawa wygląda dziwnie, bo wydaje mi się, że jeśli mam więcej zajęć, to paradoksalnie, mam więcej czasu dla siebie. Im więcej robię, tym więcej mam ochotę robić.

Czyli teraz zajmiesz się filmem?

Mam potrzebę, by znowu wrócić do filmu. Złożyłam scenariusz do Stowarzyszenia Polskich Filmowców, które organizuje projekt “30 minut - młodzi reżyserzy”. Na razie przeszłam wstępną selekcję, uczestniczę w pracach literackich z Robertem Glińskim. Odpukuję właśnie w niemalowane krzesło, jak wszystko dobrze pójdzie, to będę robić film.

Skąd ten pęd?

Lubię świat i chcę go opisywać, na różne sposoby - i poprzez muzykę, i poprzez tworzenie obrazów. Tylko w ten dwojaki sposób mogę się w pełni wypowiedzieć.

Aktywnie włączasz się też w kampanie społeczne.

Tak, mam taką potrzebę, by wychodzić do ludzi. Chcę pomagać. Poza tym czuję, że to moralny obowiązek brać udział w akcjach społecznych i charytatywnych. Nie boję się i nie wstydzę uczestniczyć w kampaniach dotyczących choćby profilaktyki HIV/AIDS. Nie zastanawiałam się ani chwili. Wojowanie o dobro, piękno i prawdę, choć brzmi to patetycznie, należy do nas artystów. I trzeba to robić zarówno w muzyce jak i w życiu.


Rozmawiała Aneta Ostaszewska
Zdjęcia: Sony/BMG












 
©2006 WYDAWNICTWO HOLYGRAM