Świat w naszych oczach
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl



 


      
ROZMOWY PRZY KAWIE:
MARCIN KOSZAŁKA
W KAŻDYM FILMIE JEST CZĄSTKA MNIE


Rozmawia: Agnieszka Suska

Mówi się o nim: skandalizujący. Technik-wiertnik z dyplomem operatora filmowego. Twórca zdjęć do filmów "Pręgi" i "Kochankowie z Marony". Kojarzony ze spektakularnym debiutem dokumentalnym "Takiego pięknego syna urodziłam". Kręci film za filmem i zdobywa nagrody

Agnieszka Suska: Głośno ostatnio o "Istnieniu".

Marcin Koszałka: Ten szum medialny przeszkadza nam w pracy. To nie jest dobre. Film po dwóch dniach zdjęciowych nabrał takiego rozgłosu, jakby był już dawno skończony. Nie spodziewałem się, że informacja, iż ruszają zdjęcia, wywoła taki hałas. Bardzo znany krytyk już jest przeciwny filmowi, mimo że go jeszcze nie widział. To surrealistyczne! Ale pewnie można zaatakować ideologię i ideę.

AS: Czy od początku myślałeś o krakowskim aktorze - Jerzym Nowaku, czy brałeś też pod uwagę kogoś innego, anonimowego?

MK: Od czterech lat chodziłem do Akademii Medycznej i szukałem bohatera. Chciałem zrobić film o człowieku, który postanawia za życia zapisać swoje ciało w testamencie Akademii, by wykonano z niego preparat do nauki anatomii. Po śmierci taki człowiek przechowywany jest w basenie formalinowym, leży tam parę lat i pewnego dnia jego ciało zostaje bezimiennie pogrzebane. Fascynowało mnie to, że ktoś taką decyzję podejmuje. Że nie chce być chowany z honorami na cmentarzu, że ma takie podejście do własnego ciała. Nie mogłem jednak znaleźć takiego człowieka. Nikt nie wydawał mi się interesujący, nie nadawał się na bohatera filmu dokumentalnego. Dopóki nieżyjący już profesor wydziału anatomicznego w Krakowie, spotkał kiedyś Nowaka. Opowiedział mu o mnie, ten poprosił o telefon i powiedział: "Chciałbym w to wejść".

AS: To film o życiu czy o śmierci?

MK: To film o tym, że ludzie nie umierają, lecz światy w nich. Śmierć wcale nie musi być końcem, może być początkiem. A dla aktora, śmierć może być nawet sztuką. Poza tym można zrobić eksperyment. Mimo to, nie będę filmował prawdziwych zwłok Jurka Nowaka. To byłoby absurdem.

AS: Czy w takim razie traktujesz ten film jak sztukę, czy bardziej jak eksperyment ?

MK: Trudno to teraz dokładnie nazwać. Chcemy zebrać swoje przemyślenia, powrócić do młodości, dzieciństwa. Już słyszałem opinie, że będzie to film na granicy gatunku. Bo będzie to dokument, który opiera się na prawdziwym życiu, natomiast z punktu widzenia dramaturgicznego nie muszę czekać na śmierć bohatera. Mogę ją nakręcić wcześniej. I to jest szokujące także dla samego Jurka - zobaczy swoją przyszłość. Chciałbym to dla niego zrobić. Gdybym czekał na jego prawdziwą śmierć, on by tego filmu nie zobaczył. Aktor robi ten film ze świadomością, że prędzej czy później go nie będzie.

AS: Pamiętasz moment, kiedy stwierdziłeś: "Chcę robić filmy!"?

MK: Ja byłem wiecznym studentem. Zaliczyłem sporo kierunków. Po maturze olałem studia, bo fascynował mnie alpinizm wyczynowy i miałem kompletnego "świra" na punkcie wspinaczki. Cały dzień trenowałem. Nie miałem żadnych dziewczyn, nic mnie nie interesowało - tylko góry!

AS: Nie miałeś dziewczyn???

MK: Wspinaczka była najważniejsza (śmiech). No, jakieś tam romanse były, ale zawsze te dziewczyny wywoziłem w góry, a one się niestety w górach męczyły... W każdym razie, tak bardzo absorbował mnie ten alpinizm, że stwierdziłem, że nie pójdę na studia, tylko wybiorę sobie najprostszą szkołę policealną, jaka tylko jest w Krakowie. Chciałem po prostu przezimować wojsko. I było to policealne studium - Wiertnictwo i Udostępnianie Złóż. Tak więc zostałem technikiem-wiertnikiem. Mam nawet dyplom. Żeby było śmieszniej, byłem na specjalizacji wiertnictwo naftowe. Robiliśmy dziury w ziemi, szukaliśmy nafty i gazu, których w Polsce prawie nie ma. Potem byłem rok na Akademii Górniczo-Hutniczej. Znów wiertnictwo. Ale zaraz mnie stamtąd wywalono, bo z fizyki i matematyki jestem kompletnym kretynem. Mam nawet problemy z tabliczką mnożenia.

AS: I wymyśliłeś sobie szkołę filmową?

MK: Jeszcze nie. Chciałem być najlepszy w alpinizmie. Trenowałem 8 lat, po 10 godzin dziennie. Byłem w pierwszej piętnastce w Polsce, ale nie byłem pierwszy i nie mogłem tego znieść. Wycofałem się. To było dziecinne, bo wspinanie powinno być filozofią, wolnością, a ja traktowałem je jak bieżnię. Potem wymyśliłem sobie socjologię. Zaliczyłem 4 lata, i wtedy zaczęła się fascynacja kinem. Chciałem pracować z ludźmi w Monarze, pomóc komuś uratować życie. Jeździłem po ośrodkach pomocy społecznej i fotografowałem narkomanów, bezdomnych. Rozmawiałem z nimi. Często w filmach dokumentalnych stoi się po stronie przegranych, oni stają się bohaterami.

AS: Czyli ta fascynacja filmem wyniknęła z samego Ciebie, nikt Cię do tego nie zainspirował?

MK: To był punkt wyjścia. Poprzez fotografię zainteresowałem się człowiekiem. A tak naprawdę zaczęło się od tego, że pracowałem kiedyś jako nocny stróż w starym krakowskim kinie "Wanda". Przez ponad dwa lata oglądałem za darmo masę filmów. Wybrałem szkołę filmową w Katowicach, bo zafascynowały mnie dokumenty Bogdana Dziworskiego. I od początku chciałem iść w tym kierunku. Patrzę na film dokumentalny jak na misję społeczną. Pokazując mój film liczę na to, że ktoś zobaczy kawałek swojego życia. W każdym moim dokumencie zawsze będzie pewien element autobiograficzny. Nie mówię o ekshibicjonizmie, ale o tym, że w każdym filmie będzie cząstka mnie.

AS: Co sądzisz o polskim dokumencie? Czy któryś z twórców jest dla Ciebie autorytetem, inspiruje Cię?

MK: Oczywiście Krzysztof Kieślowski. Podoba mi się "Z punktu widzenia nocnego portiera", "Pierwsza miłość"... Fascynują mnie też - jak wspomniałem - filmy Dziworskiego. Są niesłychanie wizualne, on opowiada bez słów. Kieślowski bardzo ostro ingerował w prywatność swoich bohaterów. Potem się z tego wycofał, bo bał się, że może zrobić komuś krzywdę. I to jest problem filmów dokumentalnych: nagle zwykły człowiek staje się bohaterem medialnym. Jeżeli się źle tego człowieka przedstawi, to można go nawet zabić. Psychicznie lub społecznie. Takie dylematy miał Kieślowski i ja też je mam.

AS: Czy uważasz swoje filmy za ostre, kontrowersyjne? Czy wręcz przeciwnie?

MK: W filmie nie można pokazywać szarości. Film musi być albo biały, albo czarny. By dokument zrobił wrażenie na widzach, musi łączyć szok ze sztuką. Ale też nie można robić kina, które jest całkowicie nastawione na szok, bo wtedy będzie to prymitywna transmisja typu "fakt na żywo". W mocnym temacie musi być pewne przesłanie artystyczne. Musi być aluzja, indywidualna wypowiedź reżysera. To jest moja droga do dokumentu: chcę mocno opowiadać, ale nie chcę robić reportażu telewizyjnego na pograniczu transmisji z wyroku śmierci.

AS: Czyli istnieje dla Ciebie tabu? Jakaś granica, której byś nie przekroczył?

MK: Oczywiście. W filmie "Takiego pięknego syna urodziłam" było wiele mocnych scen, które nie weszły. Uważałem, że skrzywdzą moją matkę. Problem granic jest problemem prywatnym.

AS: Co w takim razie skłoniło Cię do pokazania rodziny w takim świetle?

MK: Wierzyłem, że ten film będzie ciekawie przyjęty przez ludzi. I tu się akurat nie przeliczyłem. Tak dzieje się w wielu polskich domach. Ludzie mogą się z nim utożsamić. Pokazałem życie normalnej inteligenckiej rodziny, gdzie nie padają przekleństwa, nikt nikogo nie bije, nie przychodzi zapijaczony ojciec, który leje swoją żonę. Nie ma patologii, ale jest ciśnienie psychiczne. Ktoś do kogoś ma wieczne pretensje. W tym wypadku matka atakuje syna, bo bardzo go kocha. I ja wierzę w to, że moja matka mnie kocha, i nawet rozumiem, że ma do mnie pretensje.

AS: A jak na ten film zareagowała Twoja mama? Czy zmieniły się wasze relacje?

MK: To, co się dzieje z moją mamą, jest bardzo interesujące. Kiedy film powstał, była jego ogromną przeciwniczką. Przeżyła szok. Bała się rodziny, sąsiadów, miała do mnie żal. Przez rok nakłaniałem ją, żeby zgodziła się na emisję. W końcu zgodziła się, ale potraktowała to jak akt cierpiętniczy. Złożenie siebie w ofierze, dla mnie i mojej kariery. Ja też miałem poczucie winy. Ale potem, kiedy film spotkał się z ogromnym odzewem - zaczęli przychodzić ludzie, pisali listy, a matka je czytała - ktoś nagle napisał, że jej dziękuje. Że dzięki niej i mojemu filmowi zobaczył siebie, zrozumiał swój życiowy problem. Wtedy moja matka poczuła, że pomogła komuś, że wszystko miało sens i warto było. Gdy już kręciłem "Jakoś to będzie", kontynuację pierwszego filmu, moja matka była całkowicie świadomym bohaterem filmowym. Stała się człowiekiem, który wie, na czym polega kino. Jest stałym gościem Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Krakowie (śmiech). Chodzi do kina, zainteresowała się nim, poczuła się trochę "gwiazdą filmową".

A.S.: Podróżujesz ostatnio na Wschód. Chiny, Japonia... Jak wyglądała praca na chińskim planie filmowym?

MK: Oj, nie było łatwo. Chińczycy nie znają angielskiego, więc wszystko tłumaczone było przez tłumaczy. Ci z kolei nie znali języka branżowego, więc mieli problem z tłumaczeniem, o co nam chodzi. Ludzie są bardzo pracowici i chętni, ale organizacyjnie tkwią jeszcze w komunizmie. Dużo więc było sytuacji ciężkich do opanowania. Pierwszy tydzień był po prostu makabrą. Nic się nie udawało. Ale potem "wskoczyli na właściwe tory" i było bardzo dobrze.

AS: Czy w takim razie "Kochankowie roku tygrysa" to film o odrębnościach kulturowych?

MK: Dla mnie jest to połączenie "love story" z kinem etnograficznym. Ten film przypomina trochę kino irańskie. Dramaturgia jest tak skonstruowana, że film - mimo że zrobiony przez polskiego reżysera, Jacka Bromskiego - oglądam jak film stamtąd. Jacek bardzo dobrze zna Chiny, od lat tam jeździ i on po prostu je czuje.

AS: A jeśli chodzi o obrazy? Czy Chiny czymś Cię zainspirowały?

MK: Kontakt z chińską kulturą to wspaniała sprawa, która na pewno inspiruje. Szczególnie spodobały mi się twarze ludzi. Twarz głównej bohaterki Li Min. Pracowaliśmy w górach Mandżurii, które przypominają polski pejzaż Beskidów. Nie były to tropikalne klimaty, jak na południu Chin. Dlatego nie zakochałem się w przyrodzie. Fascynowały mnie twarze aktorów chińskich.

AS: A co robiłeś w Japonii?

MK: W tym roku odbywała się tam światowa wystawa EXPO. Organizatorzy zaprosili 21 młodych reżyserów, którzy mieli tam zrobić filmy. Ja reprezentowałem Polskę. Znalazłem Japonkę, panią po siedemdziesiątce, u której mieszkałem z operatorem i tak powstał film a la "Między słowami". W skrócie: mieszka dwóch frajerów z Polski u kobiety, próbują o niej zrobić film, ale ona ciągle jest zajęta. To portret Japonki, która wciąż pracuje, a śpi tylko po dwie godziny dziennie. Mieszkamy pod wspólnym dachem, a ona nie ma dla nas czasu! Do tego dochodzi mnóstwo komediowych sytuacji, ponieważ ona usiłuje rozmawiać z nami po angielsku, mimo, że zna w tym języku parę słów. Zrobiłem film o niemożliwości zrobienia filmu, ponieważ główny bohater wciąż jest zajęty (śmiech).

AS: Pracowałeś z Magdą Piekorz przy filmie "Pręgi". A ostatnio zrobiłeś także zdjęcia do filmu Izabelii Cywińskiej.

MK: "Kochankowie z Marony" to debiut kinowy Izy. Film o miłości i o śmierci. Pojawia się też wątek homoseksualny. Jestem zadowolony z wizualnej strony tego filmu. Był kręcony późną jesienią, nad jeziorem Łebsko, gdzie panowały bardzo ciekawe klimaty. Premiera filmu odbyła się na tegorocznym Festiwalu w Gdyni. Natomiast z Magdą Piekorz rozpoczęliśmy przygotowania do jej nowego filmu "Park Hotel" wg powieści Tyrmanda. Zdjęcia zaczną się w przyszłym roku. To będzie wysokobudżetowy film. Magda jest reżyserem niesłychanie precyzyjnym i wymagającym. Daje bardzo dużo wolności operatorowi. Wciąga mnie do pracy już na poziomie scenariusza. Przechodzimy razem wiele etapów i na plan przyjeżdżamy przygotowani w 100%. Cenię u Magdy to podejście do pracy. To będzie jej drugi film, bardzo trudny. Dostała Złote Lwy jako druga kobieta po Agnieszce Holland w historii polskiego kina i dlatego na pewno będzie ostro krytykowana. "Park Hotel" to duże przedsięwzięcie, a więc masa pułapek, na których łatwo będzie się można wyłożyć...

AS: Jednocześnie pracujesz nad filmem animowanym - "Piętro".

MK: Tak, z Robertem Sową, który jest asystentem profesora Jerzego Kuci, słynnego mistrza animacji. To animacja przestrzenna. Jest dekoracja i jest lalka. Zgodziłem się wziąć udział w tych zdjęciach, bo to kolejne ciekawe doświadczenie. Niby praca podobna jak w fabule, ale to wszystko takie miniaturowe. Jak oświetlić taki mały plan? Zupełnie inaczej się myśli. Cały czas trzeba przewidywać, co się stanie ze światłem, kiedy przestawi się lalkę. Trzeba dużej wyobraźni. W filmie fabularnym od razu widzimy, co się dzieje, a w animacji dopiero na ekranie. To jest składanie pojedynczych ruchów, klatka po klatce.

AS: Kim jesteś? Operatorem? Reżyserem? Scenarzystą?

MK: Wszystko to bardzo mnie rozwija. Gdybym był tylko operatorem, czułbym się źle, bo mam ogromny potencjał tworzenia. Operator obrazu - mimo tego, że jest ważnym współpracownikiem reżysera - musi podporządkować się jego wizji. Pracuje w dużym zespole, gdzie wielu ludzi odpowiada za wiele rzeczy. Kiedy robię autorskie kino dokumentalne, odpowiadam sam za siebie, to jest moja osobista wypowiedź. Dla mnie to odskocznia, rodzaj psychicznej terapii, która rozwija mnie w twórczym myśleniu. Uważam, że wiele dyscyplin uprawianych naraz nie przeszkadza, a rozwija.

AS: Jest ktoś z kim chciałbyś pracować? Uczyć się, czerpać doświadczenia?

MK: Żeby nikogo nie urazić w Polsce, odpowiem z kim chciałbym pracować z zagranicy. Są to amerykańscy reżyserzy. Oni blisko współpracują z operatorami i bardzo na nich stawiają. Marzę, by zrobić film z Davidem Lynchem. Podoba mi się jego mroczny, wizualny klimat. I jeszcze z Davidem Fincherem, twórcą filmu "Seven".

AS: Życzę Ci zatem spełnienia tych marzeń i dziękuję za rozmowę.


Rozmawiała Agnieszka Suska
Zdjęcia: Filip Klimaszewski
Rozmowa i sesja zdjęciowa odbyły się w Café NESCAFÉ ul. Nowy Świat 19, Warszawa











 
©2006 WYDAWNICTWO HOLYGRAM