Świat w naszych oczach
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl



 


      
ROZMOWY PRZY KAWIE:
REDBAD KLYNSTRA
HOLANDIA MNIE NUDZI


Rozmawia: Agnieszka Suska

Lead: Pół-Holender, pół-Polak, urodził się w Amsterdamie, stąd tak nietypowe imię. Studia aktorskie skończył w Warszawie. Grał w przedstawieniach Krzysztofa Warlikowskiego "Roberto Zucco", "Zachodnie wybrzeże", "Oczyszczeni". Aktorstwo mu jednak nie wystarczało i zajął się reżyserią

Agnieszka Suska: Agnieszka Suska: Czujesz się outsaiderem?

Redbad Klynstra: Siłą rzeczy zawsze jestem trochę obok. Każdy, kto jest z dwóch kultur, nie może do końca w stu procentach być w jednej z nich.

AS: Bliżej Ci jest do polskiej czy do holenderskiej?

RK: Do żadnej. To jest osobna kategoria ludzi, którzy nigdzie do końca nie przynależą.

AS: Jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?

RK: W ostatniej klasie gimnazjum w Amsterdamie grałem Króla Leara. To był trochę śmieszny projekt: na dużej scenie profesjonalni aktorzy i na małej scenie młodzież odgrywali tę samą sztukę. Najpierw publiczność oglądała nasz spektakl, w wersji skróconej, potem oglądała spektakl robiony przez profesjonalistów. Tak się złożyło, że krytykom bardziej podobało się nasze przedstawienie... Sztuka zrobiła ogromne wrażenie na widzach, ktoś nawet zemdlał, ktoś wymiotował. Nie zdawałem sobie sprawy, że teatr może mieć taką siłę. Wtedy zrozumiałem, że teatr to mocne miejsce, można mówić o bardzo wewnętrznych i intymnych sprawach.

AS: Po gimnazjum przyjechałeś do Polski?

RK: Tak. W dużym stopniu na wybór studiów wpłynął mój ojciec, który bardzo sobie cenił polski film i teatr. Poszedłem do Warszawskiej Szkoły Teatralnej. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie opiekunka mojego roku - Maja Komorowska. Jest jedną z nielicznych osób, które naprawdę tam cenię. Różnica między studiami teatralnymi w Polsce i w Holandii wygląda tak, że w Polsce studentów uczą aktorzy czynni zawodowo, praktycy, a w Holandii - teoretycy. To pierwsze bardziej mi odpowiadało. To był zresztą bardzo ciekawy okres w Polsce: lata 90. i pierwsze wolne wybory. W powietrzu dawało się odczuć pozytywną energię idących zmian. Spodobało mi się tutaj.

AS: Jesteś pół-Holendrem, pół-Polakiem, jaka jest różnica bycia artystą w Holandii a w Polsce?

RK: W Holandii na pewno łatwiej jest być aktorem. Aktorem teatralnym. Możesz całe życie grać w teatrze i nie musisz się rozdrabniać. Bo tak naprawdę nie sądzę, by polscy aktorzy grali w telenowelach z przyjemności, tylko z konieczności. W Polsce praktycznie nie można z teatru wyżyć. Prawie każdy, kto pracuje tylko w teatrze, nie jest w stanie założyć rodziny, to jest pewne.

AS: A nie myślałeś o tym, żeby wrócić do Holandii i tam realizować się artystycznie?

RK: Nie, bo Holandia mnie nudzi. Tam jest łatwiej oczywiście i bezpieczniej, ale mnie się podoba pewna dzikość życia tutaj.

AS. Czy w byciu aktorem jest miejsce na indywidualność?

RK. To zależy. Bardzo rzadko się zdarza, że się dostaje przez przypadek rolę, która się składa z tym, co mnie w danym momencie boli albo nurtuje. Reżyser może sam sobie wybrać sztukę. Jeśli chce mieć całkowitą wolność, to powinien mieć grupę teatralną, bo inaczej i tak będzie musiał liczyć się z tym, co dany dyrektor artystyczny chce w swoim teatrze widzieć. Często to właśnie on sugeruje sztukę, którą możesz wystawić i nie zawsze jest to po twojej linii. Ale już jest większa szansa, niż u aktora, na to, że jako reżyser zrobisz coś, co ciebie interesuje. Reżyserów jest po prostu mniej.

AS: To dwie różne rzeczy: bycie aktorem i bycie reżyserem...

RK: Tak, ale to dwie różne strony tego samego. Reżyser musi rozumieć obie strony. Podstawą sceny dramatycznej jest konflikt, i im mniej, jako aktor rozumiesz postać partnera, tym ten konflikt jest lepszy. Reżyser jest bardziej sędzią, aktorzy bardziej adwokatami.

AS: Lepiej realizujesz się w aktorstwie, czy w byciu reżyserem?

RK: Teraz chyba bardziej w byciu reżyserem. Jak się już człowiek w tym rozsmakuje to... Interesują mnie na przykład takie rzeczy jak architektura,malarstwo, muzyka i wszystko to pojawia się gdzieś w teatrze. Ważna jest przestrzeń. Zajmujesz się aktorami, tym co się dzieje między nimi, ustawiasz światło... To są wszystko elementy, które mnie teraz bawią. Aktorstwo mnie męczy, a reżyseria - w ogóle. Aktorstwo w najlepszym wykonaniu jest tak jak sport zawodowy albo górnictwo. Trudno jest utrzymywać równowagę między życiem prywatnym i zawodowym. Czasami jesteś szczęśliwy, a musisz grać kogoś nieszczęśliwego, innym razem ktoś bliski ci umiera, a ty musisz grać komedię.

AS: Krzysztof Warlikowski, to człowiek, który Ciebie odkrył...

RK: Tak, gdyby nie on, to pewnie już bym wrócił do Holandii, bo nie uwierzyłbym, że można zagrać tutaj coś fajnego. Po szkole dostałem angaż do Teatru Studio. Zagrałem w "Weselu" rolę Widma. Mówiłem tam po holendersku. To miał być niby język zmarłych. Krzysiek zobaczył mnie w tym przedstawieniu i zaproponował główną rolę w spektaklu "Roberto Zucco", który realizował w Poznaniu. To było nasze pierwsze spotkanie i od tamtej pory współpracujemy ze sobą.

AS. A do którego z reżyserów polskich lub światowych jest Ci najbliżej? Kto Cię inspiruje?

RK: Coppola, Scorcese to na pewno klasyka, są bardzo ważni dla mnie. Kieślowski w pewnym sensie też, podobały mi się wcześniejsze filmy Wajdy i Zanussiego np. "Wesele", "Ziemia obiecana" czy "Za ścianą". Grzegorzewski jako twórca teatralny też mnie inspirował. A z takich nowszych, to z różnych powodów podoba mi się coś w sposobie pracy Lyncha, niekoniecznie wszystkie filmy, ale sposób w jaki on buduje atmosferę. Podoba mi się też Tarantino - sposób w jaki bawi się różnymi konwencjami i co przez to uzyskuje.

AS: Nad czym obecnie pracujesz?

RK: Nieustająco gram w "Krumie", spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego, w Warszawie i w Krakowie. Pomagam Jolancie Litwin-Sarzyńskiej, która przygotowuje w Teatrze Muzycznym Roma na małej scenie projekt związany z piosenkami Janis Jopplin. Pracuję również nad scenariuszem do filmu holenderskiego, w którym będę grał razem ze Zdzisławem Wardejnem. No i przygotowuję się do następnej po "Made in China" produkcji z moją Warszawską Grupą Teatralną, którą chcemy już teraz poważnie ruszyć, bo juz się przebrała miarka.

AS: To znaczy?

RK: Nie chcemy być zależni od dyrektorów artystycznych. Jeśli ja chcę zrealizować projekt w teatrze, to dyrektor artystyczny będzie zawsze mnie namawiał do tego, żebym angażował aktorów z jego teatru. A ja chcę pracować ze swoimi aktorami, w których inwestuję i z którymi dobrze się rozumiem.

AS: Inwestujesz w nich pieniądze czy energię? Czy jedno i drugie ?

RK: Inwestuję energię, czas, doświadczenie. Jest tak, jak w związku - po pewnym czasie coraz mniej czasu zajmuje nam ustalanie pryncypiów, dopasowywanie się, rozumiemy się bez słów i szybko możemy przejść do tematu danego projektu. W teatrze repertuarowym, nawet w takim bardzo awangardowym, aktorstwo jest postrzegane jako osobna sprawa - ktoś przyjmuje rolę, robi kreację. Mnie to nie interesuje, mnie interesuje uderzenie grupowe.

AS: A jakie macie sukcesy jako grupa teatralna? Czy powstały spektakle, które odbiły się szerokim echem ?

RK: "Made in China" to była pierwsza nasza sztuka. To był taki prekursor projektu Teren Warszawa. Tekst jest bardzo surowy, aktorzy tak prawdziwie grali, że wydawało się, że to będzie całkiem nieprawdziwie, jeśli to wystawimy w teatrze przy reflektorach. Zaryzykowaliśmy i wystawiliśmy tę sztukę w warunkach naturalnych w mieszkaniu. Myślę, że "Made in China" to było dla mnie niesamowite przeżycie, pierwszy taki krok reżyserski. Potem nie udało nam się zrobić niezależnego projektu. W Polsce grupy teatralne mają ciężkie życie.

AS: Dlaczego?

RK: Grupa teatralna nie ma osobowości prawnej, nie jest uznawana w oficjalnych strukturach.. Bo albo masz teatr, który jest instytucją, należy do budżetu i pieniądze płyną w ten sposób, albo masz pieniądze z Ministerstwa czy z Miasta, które może otrzymać stowarzyszenie albo fundacja. Ale grupa teatralna sama w sobie nie może być "niczym" prawnym. Grupa MONTOWNIA miała przez wiele lat z tym problem, aż w końcu założyli spółkę cywilną. Co też jest z różnych względów problematyczne.

AS. Kiedy przyszedł taki moment, gdy powiedziałeś sobie: chcę być reżyserem?

RK. Mam wrażenie, że podświadomie to już od bardzo dawna chciałem być reżyserem. Nie miałem nikogo w rodzinie, kto by mi wskazał odpowiednią drogę, popchnął mnie, kto by we mnie uwierzył. Chciałem być reżyserem już od wielu, wielu lat, ale nie miałem na to odwagi.

Rozmawiała Agnieszka Suska
Zdjęcia: Filip Klimaszewski
Rozmowa i sesja zdjęciowa odbyły się w Café NESCAFÉ ul. Nowy Świat 19, Warszawa











 
©2006 WYDAWNICTWO HOLYGRAM