Świat bez przebarwień
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl

  

  

  

  

  



 


   

ARCHIWUM
NR 10/2005
NR 11/2005
NR 12/2005
NR 13/2005
NR 14/2005
NR 15/2005
RAZEM nr 11/2005
SESJA POPRAWKOWA

Michał Figurski

MIŚ USZATEK BYŁ PIJAKIEM

Wywiad z Jerzym Urbanem



   W ten pochmurny i dżdżysty marcowy dzień na spotkanie podjechał bezczelnie białym Jaguarem, z którego wytoczył się niczym śniegowy bałwanek. Dobrodusznie wyglądający, poczciwy starszy pan o aparycji Misia Uszatka w niczym nie przypomina naczelnego antychrysta polskich mediów. Gdyby nie jego szelmowski uśmiech, można by pomyśleć, że pod markową marynarką skrywa gołębie serce bajkopisarza. Jednak jego twórczość daleka jest od prozy dziecięcej, choć, jak twierdzi, raz było niebezpiecznie blisko. W Raju nie ma swojej chmurki, ale piętro niżej na pewno spocznie w Alei Zasłużonych, jednak jeszcze nie teraz... JERZY URBAN

Michał Figurski: Panie Jerzy, jak zdrowie?
Jerzy Urban: Jakoś się żyje.

MF: Nie narzeka Pan, nic Panu nie dolega?
JU: Nie, niestety nic mi nie dolega.

MF: Czy ostatnio zrobił Pan jakiś dobry uczynek?
JU: Ja nigdy nie robię dobrych uczynków.

MF: Jest Pan zły z założenia?
JU: Z założenia jestem zły i brzydzę się dobrymi uczynkami. Zawsze mi śmierdzą obłudą.

MF: Nigdy Pan nie przeprowadził staruszki przez pasy ani nie uratował jakiegoś gołębia ze złamanym skrzydłem?
JU: Nigdy. Brzydzę się ptaków, a na staruszki nie zwracam uwagi. Szczególnie od czasu, jak sam jestem staruszkiem, bo wtedy patrzę na nie tak, jakbym patrzył do lustra. Fuj.

MF: Czy Panu zdarzają się spacerki po Warszawie, czy wozi się Pan tylko swoim białym Jaguarem?
JU: Ja nie spaceruję, ja najwyżej chodzę po sklepach. Tzn. nie znoszę chodzenia bezcelowego. W ogóle nie lubię chodzić, ale jeśli już, to w jakimś celu i na krótkie dystanse. Właśnie takie od sklepu do sklepu.

MF: A jak ludzie reagują na Pana w sklepie? Zdarza się, że zaczepiają Pana, chcą coś powiedzieć?
JU: Zdarza się, ale w Warszawie o wiele rzadziej. Warszawiacy są zblazowani. Natomiast poza Warszawą wciąż jeszcze wzbudzam zainteresowanie publiczne.

MF: Panie Jerzy, chciałem zapytać o Pańskie lata młodzieńcze. Wyczytałem, że czterokrotnie wyleciał Pan ze szkoły średniej i dwukrotnie ze studiów. Może Pan powiedzieć dlaczego?
JU: Zawsze za to samo. Po prostu nie uczyłem się, nie przyjmowałem także standardów formalnych tzn. nie zdawałem, nie zaliczałem. Z pierwszej szkoły wyrzucono mnie, co dziś trudno zrozumieć, za powiedzenie "ta zgniła buda".

MF: A studia? Dwa razy ze studiów.
JU: To głównie za niezaliczanie.

MF: A co to były za kierunki?
JU: Dziennikarstwo, a później prawo. Głównie chodziło o gimnastykę i studium wojskowe. Zamiast brać zwolnienia lekarskie, po prostu nie zaliczałem całych semestrów, uważałem, że jestem ponad formalnościami.

MF: A gdy już podjął Pan pracę zawodową, z czasem z polityki Pana wyrzucili.
JU: To już było zupełnie co innego, bo mnie wyrzucili na polecenie ówczesnego Pierwszego Sekretarza Wiesława Gomółki, którego zdenerwował jakiś mój tekst. Czyli mnie wyrzucił kolega, który mu to podsunął.

MF: Ale potem Pan wrócił?
JU: Tak, ale dopiero po 6. latach.

MF: I pisał Pan pod pseudonimem kibic. Dlaczego kibic?
JU: Pewien pseudonim trzeba przyjąć, a kibic jest człowiekiem, który obserwuje... Ja udawałem sprawozdawcę sądowego. A sprawozdawca sądowy jest rodzajem kibica, jeśli oczywiście proces uznamy za rodzaj meczu.

MF: Później jeszcze dwie żony Pana wyrzuciły. Czy to może Pan wyrzucał żony?
JU: Formalnie rzecz biorąc - jedna mnie wyrzuciła, a drugą ja opuściłem na rzecz innej, później nowej żony. Jednak rozstawanie się ludzi jest zwykle procesem dwustronnym. Nie chcę tu używać słowa "z winy obu stron". Wykluczam pojęcie winy w stosunkach męsko-damskich. Nie jest winą zdrada małżeńska, jest to coś normalnego. Nie jest też winą coś, co druga strona uznaje za winę.

MF: To bardzo ciekawa interpretacja. Panie Jerzy, pytam tyle o to wyrzucanie, bo wynika z tego, że Pan konsekwentnie pracował na tytuł "naczelnej kanalii". Jak się Pan czuje jako kanalia? Pan się rzeczywiście do tego otwarcie przyznaje?
JU: Mogę potwierdzić, że jestem kanalią, ale bez przekonania, ponieważ wcale się za kanalię nie uważam.

MF: Jednak bardzo często jest Pan tak nazywany, chociaż to też zależy od pokolenia: młode uważa Pana za Prometeusza wolności słowa, natomiast stare, literalnie mówiąc, za gówno, które zawsze utrzymuje się na górze.
JU: Gdyby nazywać kanalią każdego, kto się wypina na edukację, to kanalie dominowałyby w społeczeństwie, a to jest mocne słowo. Mówi Pan o niechęci i nienawiści do mnie wynikających z mojej roli i poglądów politycznych.
MF: Mówię tu o starszym pokoleniu.
JU: To starsze pokolenie znienawidziło ludzi, którzy atakowali "Solidarność". To był zwykły podział polityczny. Natomiast w słowie kanalia jest pewna ocena moralna. Ja odrzucam oceny moralne oraz stwierdzenie, że pewne kierunki polityczne są moralne, a pewne nie... W polityce moralne lub niemoralne mogą być czyny, ale obrona socjalizmu nie była niczym niemoralnym.

MF: To jest pańska interpretacja z racji piastowanej funkcji. Pan, jako ostatni rzecznik rządu komunistycznego, został uczyniony jego ikoną i stąd ta kanalia. Był Pan wizytówką tego, co odeszło.
JU: Tak, ale ten rząd też nie zasługiwał na epitet kanalii, ponieważ był rządem całkiem racjonalnym. Wie Pan, ta demokracja, w której pławi się młode pokolenie, naprawdę nie wyrosła tylko z grupek dysydentów, którzy walczyli z komuną. Ich rozgłos i liczba nie pozwoliłyby, żeby wyrosło z nich 10 milionów członków "Solidarności".

MF: Ale wszyscy ci ludzie, którzy siedzieli wtedy z Panem przy Okrągłym Stole, odeszli w cień. Pan się świetnie znalazł w kapitalizmie. Bardzo się Pan na to napracował, czy to naturalnie przyszło?
JU: Bardzo naturalnie. Ja nie potrafię uprawiać kapitalizmu, nie umiem obracać kapitałem, nic z tego nie rozumiem, nie znam się na giełdzie, nie znam się na kursach...

MF: Nie jest Pan ekonomistą?
JU: Nie umiem pomnażać pieniędzy. Wziąłem się po prostu do tego, co umiem tzn. do robienia tygodnika. I na tym zacząłem dobrze zarabiać.

MF: Czy zdarzyło się Panu ocenzurować kiedyś tekst do "NIE"?
JU: Cenzurowanie tekstów to jest moje główne zajęcie.

MF: A jakie teksty Pan cenzuruje w takim razie?
JU: Wszystkie.

MF: A których Pan nie przepuszcza?
JU: Bardzo trudno rozdzielić to, co się nazywa redagowaniem, od tego, co się nazywa cenzurowaniem. Zdarza się, że pewnych poglądów politycznych nie puszczam, jeśli uznaję je za już absurdalne. Ale jestem cenzorem przede wszystkim dlatego, żeby nie pójść siedzieć, tzn. doprowadzam do zgodności tekstów z prawem.

MF: Siedemdziesiąt razy się nie udało. Ile miał Pan w sumie procesów?
JU: Siedemdziesiąt jeden, z czego większość wygrałem. Natomiast cenzuruje się również w trosce o pewną logikę i spójność tekstu, więc naprawdę trudno odróżnić redagowanie, czyli doprowadzanie tekstu do doskonalszej formy, od cenzurowania.

MF: A czy ma Pan jakieś kryterium doboru dziennikarzy do Pańskiego tygodnika? Co decyduje o tym, że zatrudnia Pan danego redaktora lub nie?
JU: Decyduje to, czy jego teksty u nas chodzą, czy nie. Procedura jest taka: najpierw zaprasza się dziennikarza do współpracy i jeśli ta współpraca się rozwija, to dostaje on stałą umowę, a jeszcze później etat.

MF: A gdzie Pan szuka tych dziennikarzy?
JU: Doboru dokonuje się z tych, którzy do nas przychodzą.

MF: Walą drzwiami i oknami?
JU: Nie, ale dopływ młodych ludzi jest stały. Niewielu jednak sprosta kryteriom. To jest pismo faktów, trzeba umieć do nich dotrzeć, trzeba mieć źródła informacji. Trzeba też mieć odpowiednią pomysłowość, aby móc samemu wymyślić temat. To musi być zawsze coś nowego, bo my jesteśmy pierwszym źródłem informacji. Nie piszemy o tym, o czym już inni pisali. To są dosyć trudne kryteria dla debiutantów, ale jak się ktoś zaweźmie...



M.F: A jak jest z wulgaryzmami? Same wychodzą od redaktorów, czy jest to pewna konwencja, której trzeba się trzymać?
JU: Nie jest tak, że redaktor musi miesięcznie wpisać do tekstów powiedzmy 30 kurew. Ale pomimo tego, że niektórzy czytelnicy mówią: "Wyeliminujcie z tego pisma te kurwy i chuje, a wtedy będziemy się do was modlić", ja mówię: "Wała!". Nie mam zamiaru funkcjonować tak, jak "Fakt" czy "Gazeta Wyborcza", które starają się wyrażać poglądy aprobowane przez czytelników. Ja chcę drażnić czytelnika. Poza tym brzydzę się językiem literackim, który jest całkowicie sztuczny, jak Esperanto. Nikt tak nie mówi.

MF: Ale to przedłuża kulturę językową w społeczeństwie. Jak się nagle wyzbędziemy języka literackiego w prasie, radiu czy telewizji i wszyscy będą mówić podwórkową gwarą, to chyba nic dobrego...
JU: Język tworzą jego użytkownicy, niech sobie tworzą, jak chcą. Ja jestem racjonalistą i uważam, że słowa, o które Pan pyta, nie są niczym złym. Nie można w racjonalny sposób udowodnić, że jak się mówi "kurwa", to jest to coś złego. Niektórzy twierdzą, że te słowa wyrażają agresję, ale to nieprawda. Można przecież powiedzieć: "O kurwa! Jaka ty jesteś piękna!".

MF: Często Pan przeklina?
JU: Nie przeklinam lub przeklinam rzadko. Nie potrafię przeklinać. Kiedyś wysłuchałem wiązanki w wykonaniu Cyganki, która szła ulicą i krzyczała w okna. To było arcydzieło! Od tego czasu nie próbuję komponować wiązanek, ponieważ jest to kompleks powiedzmy Głowackiego wobec Szekspira.

MF: Kiedyś w jednym z wywiadów użył Pan bardzo sympatycznego zdania: "Gdybym był kobietą, to bym się ze sobą nie przespał". Z kim by się Pan w takim razie przespał, gdyby był Pan kobietą?
JU: Pan pewno chce, żebym zadeklarował, że bym się z Panem przespał. Niestety, nie patrzę na mężczyzn z tego punktu widzenia. Łatwiej mi natomiast wyobrazić sobie, z kim bym się przespał, gdybym był lesbijką. Ale jak rzucę nazwiskami, to pańscy czytelnicy nie będą wiedzieć, kto to jest. Bariera pokoleniowa.

MF: A z Giertychem by się Pan nie przespał? Mówią, że przystojny.
JU: Ja bym się z nim chętnie przespał na jednym cmentarzu, gdyby to nie był cmentarz katolicki.

MF: Panie Jerzy, powiedział Pan, że uprawia często onanizm. Ma Pan jakąś kolekcję filmów pornograficznych u siebie w domu?
JU: Nie, ja mam wyobraźnię.

MF: Rozumiem. A nie myślał Pan o własnym kanale erotycznym? Teraz jest bardzo modne zakładanie telewizji.
JU: Nie. Nie myślałem też o własnej restauracji, chociaż bardzo lubię jeść, ani o tym, żeby kupować Polmos, choć bardzo lubię wódkę. Z tych powodów nie zakładam też kanału erotycznego. Ja miałem oryginalny pomysł, taki, jakiego nikt nie miał i na tym wygrałem. A kanały erotyczne wszyscy zakładają.

MF: Ale pytam o telewizję. Czy myślał Pan kiedyś o czymś takim?
JU: Nie, bo nigdy nie miałem i nie mam tylu pieniędzy, żeby ją założyć. Poza tym nie umiem kierować telewizją i nie znoszę telewizji. To znaczy nie jako widz. Nie znoszę pracować w telewizji.

MF: A dlaczego? Co różni telewizję od gazety?
JU: Zależność od innych ludzi. Jeśli chcę coś wyrazić w gazecie, to siadam, piszę i oddaję do druku. W telewizji jestem zależny od jakichś łapserdaków, jakichś oświetleniowców. Człowiek zajmuje się w istocie rzeczy głównie czekaniem albo dyrygowaniem. Nie znoszę tej pracy, to jest dla mnie obrzydliwe!

MF: W sensie kierowniczym oczywiście, bo przecież często widać Pana w telewizji. Lubi się Pan tam pokazywać?
JU: Ja mówię o pracy, o tworzeniu programów, a nie o korzystaniu z tego medium, jak zapraszają. Nie lubię kierować telewizją. Próbowałem to robić i wiem, że nie lubię.

MF: Kiedy to było?
JU: Na przykład w latach 60. robiłem kabaret młodzieżowy.

MF: Co Pan powie. Ale kto występował w tym kabarecie?
JU: Aktorzy.

MF: Jacyś znani obecnie?
AJU: Obecnie już głównie martwi.

MF: Był Pan na przykład producentem Jana Kobuszewskiego? Tak to można nazwać?
JU: Nie, ja pisałem scenariusze. Różne rzeczy robiłem w telewizji, ale wiem na pewno, że to nie jest rodzaj dziennikarstwa, który mi najlepiej wychodzi.

MF: Gdyby miał Pan teraz, w obecnej sytuacji społeczno-politycznej 25 lat, czym by się Pan zajął?
JU: Robieniem pieniędzy.

MF: A jak by je Pan robił?
JU: Gdybym wiedział, to bym je robił mając lat 72.

MF: Ale zakładając, że nie ma "NIE". Założyłby Pan gazetę?
JU: Nie.

MF: Dlaczego?
JU: Dlatego, że ja ją zakładałem wtedy, kiedy nie było opozycyjnej prasy. Wszyscy zachwycali się nową władzą, Mazowieckim, Papieżem, "Solidarnością", Kościołem. Wszyscy się podlizywali, jedni dlatego, że wywodzili się z "Solidarności" i okazywali lojalność, inni byli postkomuną i bali się, że ich wypieprzą na zbitą mordę. Ja wymyśliłem model pisma, który w tamtym momencie zaskoczył i nie miał konkurencji. Natomiast dzisiaj musiałbym wymyślać coś, co byłoby nowe na rynku. Funkcje, jakie spełnia "NIE", spełnia dziś mnóstwo dzienników i tygodników.

MF: Czyli formuła takiej gazety już się skończyła? Po co w takim razie to ciągnąć?
JU: Ona się nie skończyła, skoro kupują. Kiedyś ktoś wymyślił "Playboya" i ta formuła się zestarzała. No, ale "Playboy" dalej wychodzi i ma swoją klientelę. Jakbym miał 25 lat, pieniądze i miał coś dzisiaj zakładać, to bym szukał nowego pomysłu. Może bym spróbował robić jeszcze raz coś w rodzaju "NIE" dla dzieci. Nie wyszło mi to. A chciałem.

MF: Naprawdę był taki projekt? I o czym by można poczytać w takim "NIE"?
JU: Ono się nie ukazało, ponieważ władza się postawiła i nie dopuściła go na rynek.

MF: To było dawno?
JU: Tak. Jakieś 10 lat temu.

MF: Dziś można by spróbować jeszcze raz. Dużo się zmieniło od tamtej pory.
JU: Ale ja już nie chcę próbować, mnie się nie bardzo udawało to redagowanie. Trzeba się znać trochę na dzieciach. To miało być pismo buntu przeciwko rodzicom, szkole, księżom, obowiązkom dziecka, poprawności dziecięcej.

MF: Obalające mity, że nie ma Świętego Mikołaja, a Miś Uszatek był pijakiem, tak?
JU: Tak.

MF: Rozumiem. Szkoda, że nie wyszło.
JU: Co innego jest mieć pomysł, a co innego zakładać, że pismo, w którym będziemy uczyć 7-latki miłować pedofilów, puszczać się i onanizować, będzie miało zbyt. Zależność takiego dziecka od rodziców jest bardzo silna. W końcu przyszła władza i powiedziała, że jak ja chcę wydawać "NIE" dla dorosłych, to mam przynajmniej porzucić zamiar demoralizowania dzieci.

MF: Ostatnie pytanie. Załóżmy, że niebo jednak istnieje i po śmierci trafia Pan pod tę bramę i widzi Pan św. Piotra. Co mu Pan mówi?
J.U: A chuj ci w dupę!

MF: Dziękuję za rozmowę.
JU: Ależ proszę uprzejmie.




Rys.Robert Trojanowski
www.jurek.pl





 
 
©2005 WYDAWNICTWO HOLYGRAM